Kość losu
Być może ten tekst wyda ci się zupełnie bzdurny, być może prowadzisz sesje bezkostkowe, być może pojęcie kostka w ogóle cię nie dotyczy, jeśli jednak jest inaczej zapraszam do lektury.
Życie bohatera w WFRP możemy przyrównać do sinusoidy, ale takiej o strasznie wielkim okresie (wartości skrajne pojawiają się w bardzo długich odstępach czasu). Wniosek taki nasuwa się z racji, że 1 wypada równie często co 100, a jeśli pójdziemy dalej, to podobna liczba ludzi nadziewa się na własny widelec i potyka o skrzynię ze skarbem. Żywot pełen jest różnorakich zdarzeń, ale takie skrajne pechy lub sukcesy wypadają bardzo rzadko. Spróbujmy to zmienić. Nie radykalnie, raczej delikatnie i tak nie za często. Dajmy graczowi kostkę. Sam zdecyduj jaką, choć możesz równie dobrze losować taką kostkę przed każdą sesją. Daj mu ją na sesję. W danej sesji będzie ona kształtować jego losy. Ustalasz powiedzmy (bądź losujesz), że np. dzisiaj K6 dla gracza będzie K4. Zmienia to wiele np. obrażenia. Teraz kwestia czy działać to będzie na korzyść bądź niekorzyść gracza, wszak to on może zadawać K4 obrażenia lub otrzymywać K4 obrażenia. Równie dobrze możesz zadecydować, że owe K4 będzie doliczane do pierwotnych K6. Wszystko zależy od ciebie i stopnia w jaki pragniesz ingerować w los gracza. Tak więc w ciągu danej sesji gracz może rozwalać wszystkich na lewo i prawo, bądź truchleć przed wiewiórką. Warto zabieg zmienić w czasie sesji kilka razy (nie zmieniając kostki) i dziać właśnie na + bądź na - dla gracza. Takie urozmaicenie, taki powiew innowacji, a może sprawić radochę. Proponuję żeby na danej sesji kość losu dotyczyła wszystkich testów z użyciem danej kości (bądź na ustalonych przez ciebie warunkach) bo może czasem to doprowadzić do konfliktów i podejrzeń o stronniczość. Wartość kostki możesz zmieniać, wszak fortuna kołem się toczy, bogowie mają swoje kaprysy, a magia jest nieobliczalna. Ważne aby MG kierował się głową, a wtedy wszystko będzie super. Oto przykład co może być kością losu.
Działo się to wszystko około roku 1203. Niewiele wiadomo o owym okresie, tylko w niewielu źródłach zapisano o niewielkim rozbłysku świetlnym dostrzegalnym gołym okiem. Niewielu astronomów ślęczało wówczas przy lunetach, niewielu dostrzegło ów rozbłysk, a jeszcze mniej osób odczuło skutki owego błysku.
Kość losu należy potraktować jako pewnego rodzaju urozmaicenie sesji. Nie będzie to przełom na miarę zmiany mechaniki czy chociażby zmiany procedury walki, niemniej pozwoli graczowi wyraźnie odczuć skutki posiadania pewnego przedmiotu.
Około 1203 roku na niebie na ułamek sekundy zabłysło małe światełko. Niby nic, coś w rodzaju spadającej gwiazdy, a jednak coś więcej, coś co może dać żywe świadectwo o działaniu sił wyższych w życiu bohatera. Otóż ów błysk, owa spadająca gwiazda nie była niczym innym jak meteorem, jak gwiezdną skałą jakich wiele spada na ziemię, w tej jednak tkwiło coś szczególnego... coś co miało decydować o losie pewnego człowieka.
Rolf Roterman był zwyczajnym chłopem jakich tysiące pod Sigmarowym niebem. Jego prosty żywot wpleciony w naturalny cykl natury nie ulegał zmianom on dawien dawna. Pewnego wiosennego poranka, gdy jak zwykle o tej porze orał pole, pług zahaczył o jakiś głaz. Zdziwiony obecnością dużej skały Rolf zabrał się za wyciąganie jej przy użyciu konia. Nie było wielka, zadziwiająco lekka, jakby metaliczna, dziwnie pachniała. Z łatwością dała się wyciągnąć. Wielkością przypominała dużą dynię, warzyła może 3 kg. Rolf postanowił nie wiedzieć zbytnio czemu zanieść ją do chałupy. Niósł ją spory kawał drogi, gdy w pewnym momencie potknął się i upadając wypuścił skałę z rąk. Ta upadła na zwyczajny kamień i pękła. Odłupał się niewielki kawałek, ot wielkości orzecha. Rolf włożył go do kieszeni, otrzepał się z kurzu, wymasował obolały łokieć i podnosząc skałę ruszył do domu. Gdy był już w wiosce zdarzyła się kolejna niezwykła (jak na proste życie Rolfa) historia. Otóż idąc wiejską drogą omal nie wpadł pod koła wozu. Baczny, trzeźwy nigdy nie miał problemów z koncentracją, tego dnia już drugi raz wylądował na ziemi. Przeklął w myślach polną skalę, zostawił ją tam gdzie upadła i ruszył do swojej chałupy.
Rolf Roterman zginął tragicznie spadając z drzewa, po tym jak w gnieździe sroki znalazł złoty pierścień.
Tymczasem nasza "gwiezdna skała" wpadła w ręce kowala, Johanesa Brauma, który to właśnie potrzebował materiałów pod fundament swojej nowej przybudówki. Zbierał więc co większe kamienie, a że ten leżał tuż przy kuźni zabrał go czym prędzej. Dziwnie lekki wydał się podejrzanym, jednak nie na tyle by się nim specjalnie zajmować. Chcąc rozłupać go na mniejsze fragmenty uderzył nań młotem. Skała pękła, odsłaniając przy tym swoje wnętrze, a było to wnętrze niezwykłe.
Z czerwonego kamienia tkwiącego wewnątrz skały, udało się kowalowi zrobić całkiem ładny wisiorek. Zdolny i pracowity, obrobił go nieco tak, że pięknie zdobił srebrny łańcuszek. Podarunek na miarę króli podarował swojej żonie. Ta, zachwycona podarunkiem, w napływie szczęścia i radości rzuciła się kowalowi na szyję. Tęgi chłop zachwiał się mocno, po czym wyrżnął łbem o kant stołu. Pogrzeb odbył się nazajutrz.
Walesa Braum została pochowana na wiejskim cmentarzu. Przeżywszy aż 60 lat zmarła z powodu choroby. Jej życie było barwne i kolorowe. Małżeństwo z bratem Johanesa było bardzo udane, a po tym jak Greg uratował królewskiego gońca, poznali jak hojna jest ręka pana. Byli pracowici i szczęśliwi, otworzyli gospodę, do końca swych dni żyli w radości. Choroba Walesy przyszła niespodziewanie, a sprowadzony medyk stwierdził, że zachorowała na jakąś niezwykle rzadką chorobę, o dziwo jako jedyna we wsi. Greg pochował żonę wraz z jej ulubionym łańcuszkiem, pamiątce po pierwszym mężu.
Dan Tylke trudnił się okradaniem zwłok od niedawna. Ostatniej nocy wpadł mu w ręce nie lada rarytas. Przy zwłokach wieśniaczki, za starym cmentarzu znalazł piękny łańcuszek z drogim kamieniem. Uradowany tak znacznym łupem nie szukał tej nocy niczego więcej. Udał się do znanego mu pasera, który dał dziesięciokrotnie więcej niż się spodziewał. Ta noc była cudowna, piwo wyśmienite, dziwka delikatna i ciepła. Dan już nigdy nie miał tak wspaniałej nocy. Zginął wkrótce powieszony przez wieśniaków, za praktykowanie magii i konszachty z nieboszczykami.
I tak łańcuszek wędrował z rąk do rąk, przez lata, stulecia i pokolenia. Gdzie jest dzisiaj, w której skrzyni, grobowcu, sejfie? O tym wiesz tylko Ty Mistrzu.
Życie bohatera w WFRP możemy przyrównać do sinusoidy, ale takiej o strasznie wielkim okresie (wartości skrajne pojawiają się w bardzo długich odstępach czasu). Wniosek taki nasuwa się z racji, że 1 wypada równie często co 100, a jeśli pójdziemy dalej, to podobna liczba ludzi nadziewa się na własny widelec i potyka o skrzynię ze skarbem. Żywot pełen jest różnorakich zdarzeń, ale takie skrajne pechy lub sukcesy wypadają bardzo rzadko. Spróbujmy to zmienić. Nie radykalnie, raczej delikatnie i tak nie za często. Dajmy graczowi kostkę. Sam zdecyduj jaką, choć możesz równie dobrze losować taką kostkę przed każdą sesją. Daj mu ją na sesję. W danej sesji będzie ona kształtować jego losy. Ustalasz powiedzmy (bądź losujesz), że np. dzisiaj K6 dla gracza będzie K4. Zmienia to wiele np. obrażenia. Teraz kwestia czy działać to będzie na korzyść bądź niekorzyść gracza, wszak to on może zadawać K4 obrażenia lub otrzymywać K4 obrażenia. Równie dobrze możesz zadecydować, że owe K4 będzie doliczane do pierwotnych K6. Wszystko zależy od ciebie i stopnia w jaki pragniesz ingerować w los gracza. Tak więc w ciągu danej sesji gracz może rozwalać wszystkich na lewo i prawo, bądź truchleć przed wiewiórką. Warto zabieg zmienić w czasie sesji kilka razy (nie zmieniając kostki) i dziać właśnie na + bądź na - dla gracza. Takie urozmaicenie, taki powiew innowacji, a może sprawić radochę. Proponuję żeby na danej sesji kość losu dotyczyła wszystkich testów z użyciem danej kości (bądź na ustalonych przez ciebie warunkach) bo może czasem to doprowadzić do konfliktów i podejrzeń o stronniczość. Wartość kostki możesz zmieniać, wszak fortuna kołem się toczy, bogowie mają swoje kaprysy, a magia jest nieobliczalna. Ważne aby MG kierował się głową, a wtedy wszystko będzie super. Oto przykład co może być kością losu.
Działo się to wszystko około roku 1203. Niewiele wiadomo o owym okresie, tylko w niewielu źródłach zapisano o niewielkim rozbłysku świetlnym dostrzegalnym gołym okiem. Niewielu astronomów ślęczało wówczas przy lunetach, niewielu dostrzegło ów rozbłysk, a jeszcze mniej osób odczuło skutki owego błysku.
Kość losu należy potraktować jako pewnego rodzaju urozmaicenie sesji. Nie będzie to przełom na miarę zmiany mechaniki czy chociażby zmiany procedury walki, niemniej pozwoli graczowi wyraźnie odczuć skutki posiadania pewnego przedmiotu.
Około 1203 roku na niebie na ułamek sekundy zabłysło małe światełko. Niby nic, coś w rodzaju spadającej gwiazdy, a jednak coś więcej, coś co może dać żywe świadectwo o działaniu sił wyższych w życiu bohatera. Otóż ów błysk, owa spadająca gwiazda nie była niczym innym jak meteorem, jak gwiezdną skałą jakich wiele spada na ziemię, w tej jednak tkwiło coś szczególnego... coś co miało decydować o losie pewnego człowieka.
Rolf Roterman był zwyczajnym chłopem jakich tysiące pod Sigmarowym niebem. Jego prosty żywot wpleciony w naturalny cykl natury nie ulegał zmianom on dawien dawna. Pewnego wiosennego poranka, gdy jak zwykle o tej porze orał pole, pług zahaczył o jakiś głaz. Zdziwiony obecnością dużej skały Rolf zabrał się za wyciąganie jej przy użyciu konia. Nie było wielka, zadziwiająco lekka, jakby metaliczna, dziwnie pachniała. Z łatwością dała się wyciągnąć. Wielkością przypominała dużą dynię, warzyła może 3 kg. Rolf postanowił nie wiedzieć zbytnio czemu zanieść ją do chałupy. Niósł ją spory kawał drogi, gdy w pewnym momencie potknął się i upadając wypuścił skałę z rąk. Ta upadła na zwyczajny kamień i pękła. Odłupał się niewielki kawałek, ot wielkości orzecha. Rolf włożył go do kieszeni, otrzepał się z kurzu, wymasował obolały łokieć i podnosząc skałę ruszył do domu. Gdy był już w wiosce zdarzyła się kolejna niezwykła (jak na proste życie Rolfa) historia. Otóż idąc wiejską drogą omal nie wpadł pod koła wozu. Baczny, trzeźwy nigdy nie miał problemów z koncentracją, tego dnia już drugi raz wylądował na ziemi. Przeklął w myślach polną skalę, zostawił ją tam gdzie upadła i ruszył do swojej chałupy.
Rolf Roterman zginął tragicznie spadając z drzewa, po tym jak w gnieździe sroki znalazł złoty pierścień.
Tymczasem nasza "gwiezdna skała" wpadła w ręce kowala, Johanesa Brauma, który to właśnie potrzebował materiałów pod fundament swojej nowej przybudówki. Zbierał więc co większe kamienie, a że ten leżał tuż przy kuźni zabrał go czym prędzej. Dziwnie lekki wydał się podejrzanym, jednak nie na tyle by się nim specjalnie zajmować. Chcąc rozłupać go na mniejsze fragmenty uderzył nań młotem. Skała pękła, odsłaniając przy tym swoje wnętrze, a było to wnętrze niezwykłe.
Z czerwonego kamienia tkwiącego wewnątrz skały, udało się kowalowi zrobić całkiem ładny wisiorek. Zdolny i pracowity, obrobił go nieco tak, że pięknie zdobił srebrny łańcuszek. Podarunek na miarę króli podarował swojej żonie. Ta, zachwycona podarunkiem, w napływie szczęścia i radości rzuciła się kowalowi na szyję. Tęgi chłop zachwiał się mocno, po czym wyrżnął łbem o kant stołu. Pogrzeb odbył się nazajutrz.
Walesa Braum została pochowana na wiejskim cmentarzu. Przeżywszy aż 60 lat zmarła z powodu choroby. Jej życie było barwne i kolorowe. Małżeństwo z bratem Johanesa było bardzo udane, a po tym jak Greg uratował królewskiego gońca, poznali jak hojna jest ręka pana. Byli pracowici i szczęśliwi, otworzyli gospodę, do końca swych dni żyli w radości. Choroba Walesy przyszła niespodziewanie, a sprowadzony medyk stwierdził, że zachorowała na jakąś niezwykle rzadką chorobę, o dziwo jako jedyna we wsi. Greg pochował żonę wraz z jej ulubionym łańcuszkiem, pamiątce po pierwszym mężu.
Dan Tylke trudnił się okradaniem zwłok od niedawna. Ostatniej nocy wpadł mu w ręce nie lada rarytas. Przy zwłokach wieśniaczki, za starym cmentarzu znalazł piękny łańcuszek z drogim kamieniem. Uradowany tak znacznym łupem nie szukał tej nocy niczego więcej. Udał się do znanego mu pasera, który dał dziesięciokrotnie więcej niż się spodziewał. Ta noc była cudowna, piwo wyśmienite, dziwka delikatna i ciepła. Dan już nigdy nie miał tak wspaniałej nocy. Zginął wkrótce powieszony przez wieśniaków, za praktykowanie magii i konszachty z nieboszczykami.
I tak łańcuszek wędrował z rąk do rąk, przez lata, stulecia i pokolenia. Gdzie jest dzisiaj, w której skrzyni, grobowcu, sejfie? O tym wiesz tylko Ty Mistrzu.
Meham
Przejdź dalej