Małe rzeczy, które zmieniają (Stary) świat
"I am Ubik.
Before the universe was I am.
I made the suns.
I made the worlds.
I created the lives and places the inhabit;
I move them here, I put them there.
They go as I say, they do as I tell them.
I am the word and my name is never spoken, the name wich no one knows.
I am called Ubik but that is not my name.
I am.
I shall always be"
Kto nie zna tego cytatu niech podniesie rękę i pójdzie się powiesić na najbliższym drzewie, jako że nie ma pojęcia o dobrej literaturze. Jednak odpowiedź jest banalna. Oczywiście "Ubik" Philipa K. Dicka. Książka o tyle genialna co... hmmm... prorocza. Oto bowiem mamy w niej ukazane niepodważalne prawdy życiowe. Lecz najbardziej genialny jest sposób, w jaki jedna z tych prawd została ukazana i to właśnie skłoniło mnie do napisania tego eseju.
Cytat, który przytoczyłem znajduje się w książce przed ostatnim rozdziałem. Jest jakby przypisem, który wyjaśnia nam całą istotę... sedno sprawy. Podobne teksty są przed każdym z rozdziałów. Podobne to za dużo powiedziane. Ich podobieństwo polega na tym, że wszystkie są o ubiku (od hiszpańskiego: "ubick" czyli "panie mój" albo "pan mój"). Lecz te poprzednie są pretensjonalnymi, dosadnymi, wręcz w pewien sposób wulgarnymi reklamami przedmiotów użytku codziennego. Czy jest to spray do niwelowania nieprzyjemnych zapachów, czy proszek do prania, czy pasta do zębów, zawsze nazywa się ubik.
Wyobraźcie sobie, że przed każdym rozdziałem macie tekst typu:
"Kup nowy papier toaletowy Ubik. Tylko papier toaletowy Ubik da Ci tą niepowtarzalną miękkość..." itd. A przed rozdziałem ostatnim, macie tekst który przytoczyłem. Bez sensu?? NIE!!!
Oto mamy tu przedstawione podstawowe założenie (jak najbardziej poprawne), że świat nie składa się z rzeczy wielkich. Wręcz przeciwnie: rzeczy wielkie są kwintesencją wpływu rzeczy małych.
Ale po cholerę ja o tym piszę. Za (powiedzmy) godzinę macie sesję i co was obchodzi co w roku 1964 napisał naćpany schizofrenik (Dick walił wszystko co mu wpadło w łapy na początku swojej przygody z książką i cierpiał na schizofrenię). Przecież to nie ma z wami nic wspólnego. Bo jaki jest związek między srajtaśmą, która okazuje się bogiem, a warhammerem, którego wszyscy tak bardzo kochamy?
Otóż ma i to nie byle jaki. Bo przecież nie można prawidłowo przeprowadzać rozgrywki, jeżeli nie ma się zielonego pojęcia o mechanizmach rządzących światem (a najgorzej jak sam MG ustala te mechanizmy!!). niektórzy z was pewnie nadal nie widzą związku. Przedstawię to jaśniej.
Jak już powiedziałem, chodzi o to, że siłą napędową działania (KAŻDEGO!!!) świata są "pierdoły". A przynajmniej rzeczy, które w danej chwili wydają się być nieistotne. Również w erpegach. Co chcę powiedzieć... MG nie zwracają często uwagi na (ich zdaniem) nieistotne rzeczy. Prowadzą swoich graczy między lokacjami nie na zasadzie jakiejś logicznej konsekwencji, a na zasadzie "bo mieli tam pójść".
U
Uwydarzenie, zbyt dobitnie to pokazują. ZAWSZE tak jest. Nie spotkałem mistrza, który nie wpadł by w tą pułapkę. Ja sam próbuję unikać jej usilnie, ale nie zawsze się udaje. I w takich sytuacjach gracz myśli "o... teraz musze wytężyć mózgownicę, bo jak zrobię coś źle, to będę miał przesrane". I nie chodzi o to (Jezu ale ja dzisiaj mieszam!!), żeby nie dać poznać BG, że rozgrywana sytuacja ma duże (jeżeli nie najważniejsze) znaczenie dla dalszej rozgrywki. Chodzi o to, by przyjąć całkiem inny mechanizm postępowania. Rozgrywka nie jest napędzana na zasadzie Wielkich Wypadków, lecz na zasadzie konsekwencji czynów samych graczy. Ich życie nie zależy od tego czy w danym momencie zabiją złego, czerwonego smoka... ich życie zależy od tego, czy w ogóle do niego pójdą. A to czy pójdą, nie zależy od... i tak dalej. Można rozwinąć taką sytuację do momentu, w którym ukazałbym, że na przykład cały cykl wydarzeń rozpoczął się od załatwienia potrzeb fizjologicznych gracza w lesie a nie w miejscu publicznym. I o to chodzi. To tworzy swojego rodzaju "klimat totalnej paranoi" co u Dicka występuje zawsze. I nie jest to (mówię o reakcji gracza) spowodowane tym, że wszystko dookoła jest takie ważne. Wręcz przeciwnie!!! Wszystko dookoła jest takie błahe, dlatego gracz nie wie, dlaczego tak naprawdę zrobił to co zrobił, czy dlaczego dzieje się tak a nie inaczej.
Znamienne dla MG jest rzucanie swoich graczy od razu na wielkie wody działań politycznych, batalii o całe miasta (mój mistrz kilka lat temu na drugiej bodajże misji kazał nam bronić twierdzę przed najazdem wrażych wojsk, a że nie wiedziałem specjalnie jak to zrobić to schlałem się w gospodzie) nie rozumiejąc, że prawdziwie fantastyczną rozgrywkę można przeprowadzić już na bazie polemiki między graczami, czy na innych smaczkach.
Nie zwracanie uwagi na właśnie takie detale ma jeszcze inny wymiar. Otóż MG często przyjmuje sobie pewną wersję wydarzeń i za nic nie chce się od niej odczepić. Jeżeli wymyślił on sobie, że macie coś zrobić, to na ogół co by się nie działo i tak to zrobicie. I nie chodzi mi o to, że to źle, no bo nie można cały czas improwizować... trzeba tylko "zamanipulować" graczami. Chodzi tylko o to, iż mistrz dość często robi rzeczy, które nijak mają się do poczynań graczy. Zamiast (jeżeli nie chce on <
>, żeby gracze weszli do tawerny) mówić, że tawerna jest zamknięta, może on zrobić coś innego. Cichy jęk żebraka w rynsztoku, odblask światła, który wydaje się im czymś innym... jest wiele możliwości odwrócenia uwagi graczy tak, aby nie ujawniać tego, że nie mają tam wejść. Cały świat jest wtedy bardziej "realny".
Trochę namotałem w tym eseju... nie wiem czy wszyscy mnie zrozumieli ale chodzi o to, że u podstawy działania (Starego) świata leżą szczegóły!!! Nie wielkie i heroiczne czyny, nie wielkie bitwy o państwa... DETALE, których skutkami są owe batalie i heroiczne wysiłki. Dlatego przywiązujcie większą wagę do szczegółów, aby wasi gracze mogli poczuć magię "synchronizacji" kreowanego przez was świata.
Zaufajcie "Ubikowi", który może w przyszłości stać się i w waszym świecie bogiem.
Yader
Przejdź dalej