Główna
Warhammer ogólnie
Królestwo
Biblioteka
Kopalnia
Elfie siedliszcze
Obóz goblinoidów
Bestiariusz
Laboratorium Maga
Karczma
Akademia wojny
Komnata wiedzy
Gildia błaznów
Galeria
Rozdroża

Techniki manipulacji
Wypożyczalnia bagażników dachowych


Tawerna pod Kulawym Hugonem





Gorące powietrze uderzyło w twarz Floriana Mechnera do tego stopnia, że zachwiał się na nogach. Złapawszy się framugi starał się ruchem głowy przegonić czarne plamy sprzed oczu. Po chwili pewnym, dumnym krokiem ruszył do przodu. Powietrze przesycone tytoniowym dymem kłuło w płuca, drapało gardło, wyciskało łzy. Dobrą chwilę zajęło młodemu odkrywcy zaadoptowanie się do nowych warunków. Usiadł na chybotliwym zydlu gdzieś zdala od kominka, którego żar potęgował zapewne i tak trudny do zniesienia zaduch. Rozglądał się przez chwilę po pomieszczeniu, starając się ocenić sytuację, w której się znalazł.
Piwo podane przez pyzatą kobietę smakiem przypominało psi mocz, choć Florian nigdy takowego nie pił, niemniej gotów był się założyć, że tak właśnie smakuje. Pił powoli i tylko dla tego, że trunek łagodził pieczenie w gardle. Już po chwili wiedział, że trafił pod dobry adres. Nigdzie indziej nie znajdzie ochotników gotowych z nim wyruszyć, nigdzie indziej nie znajdzie ludzi tak szalonych, tak zdesperowanych, tak chciwych, tak odważnych i na tyle głupich, aby pakować się w wyprawę na koniec świata i to za parę sztuk złota. Rozglądał się uważnie miejscu, w którym był po raz pierwszy.
Panujący w pomieszczeniu półmrok wydawał się naturalnym dla tego miejsca. Tutaj nikomu nie zależało na świetle, na zdemaskowaniu, na podziwianiu twarzy. Ciemna interesy nie potrzebują światła, wniosek nasuwał się sam. Za to gwar panujący w tawernie z pewnością wylewał się na ulicę. Gromki śmiech gęsto przeplatał się z obelgami, przekleństwami i mlaskaniem. Groźby, śpiewy, odgłosy wymiotujących, wszystko to tworzyło zadziwiającą kakofonię dźwięków, która nie przypominała niczego, co dane było wcześniej usłyszeć. Mechner w świetle palącego się jeszcze kawałka świecy, przyjrzał się blatowi drewnianego stołu. Nie trzeba było być geniuszem, by poznać bogate dzieje tego prostego, sosnowego mebla. Zawierał on swoistą historię, historię dziesiątek ryb, mięsiwa ociekającego tłuszczem, kaszy ze słoniną, wylanego piwa, ludzkich wymiocin. Prawdziwy koloryt barw i zapachów, bogactwo resztek, niedopałków i dziur. Czy tutaj nie sprzątają stołów? Odpowiedź przyszła zadziwiająco szybko.
Florian usłyszał przekleństwo, głośniejsze niż pozostałe, potem poszła wulgarna kontra z ust grubego mężczyzny. Krótka szamotanina i w ciągu kilku chwil rozgorzała bójka. Pierwsze w ruch poszły krzesła, rzecz normalna i oczywista, ale nie lada zdziwienia zagościło na twarzy Floriana, gdy ów gruby człowiek zamachnąwszy się szeroko stołem cisnął go w stronę drzwi. Mebel rozsypał się w drzazgi, krew z rozbitej głowy ciekła obficie. Barman, obsługa nawet nie reagowali, czekali tylko, aż dwóch krzepkich osiłków wyrzuci grubego, bądź, co się częściej zdarzało, pobitego. Gdy ten został wyprowadzony na ulicę, wrzawa ucichła. Łysy rzucił monetę w stronę barmana, ten zręcznym ruchem pochwycił ją w powietrzu. Zapewne na pokrycie szkód, pomyślał Mechner.
Gruba, pyzata kelnerka brudną ścierą ścierała krew z drewnianej podłogi. Ta nosiła ślady wielu bójek, a i na ścianach nie brakowało krwawych plam. Wszystko uprzątnięto sprawnie i szybko, obsługa przyniosła z zaplecza nowy mebel. Nic się nie stało, wszystko gra, mówiły twarze obsługi, barmana, klientów. Fabian pół żartem, pół serio zamówił zupę dnia. Nie był głodny, no może nie był aż tak głodny! Rybna, to jedno nie ulegało wątpliwości. Spory łeb jak sądził dorsza, dumnie spoczywał na półmisku, otoczony przypaloną cebulą, kaszą i czymś jeszcze. Jeden rzut oka wystarczył, by już wiedzieć, dlaczego zupa nazywa się zupą dnia i dlaczego kosztuje tak mało. Na jej składniki składało się wszystko to, co zostało podczas całego dnia z kuchennego pichcenia, od jarzyn począwszy, na mięsnych odpadach skończywszy. Wyraz obrzydzenia na twarzy Mechnera mieszał się z dziwnym uśmiechem pełnym ironii.
Rozejrzał się raz jeszcze po obskurnym lokalu szukając czegokolwiek, na czym możnaby zawiesić oko. Żadnych obrazów, luster, kwiatów, wszystko ciemne, brudne i surowe. Niezbędne minimum, a jednak lokal pękał w szwach. Ciepło, tanie piwo i jadło, specyficzna atmosfera, wszystko to ściągnęło do lokalu szereg szumowin, które bądź przywykły do braku wygód, bądź ten standard uznawały za obowiązujący. Kilka beczek przy barze stanowiło zapas piwa i wina, zapewne w smaku nie różniące się zbytnio, zapach ogórków i kapusty unosił się zza zaplecza. Za oknem zmrok zgęstniał i nastała noc, mimo to nikt nie chwapił się z doniesieniem świec bądź zapaleniem kaganków. Floriana powoli przestało to dziwić, w sumie zaczął postrzegać lokal takim jakim jest, nie doszukując się w nim niczego wzniosłego czy pięknego, właściwie niczego, co możnaby uznać za luksus, wygodę.
Zaczął się zastanawiać, czy aby dobrze robi, czy aby jest gotowy wyruszyć na wyprawę z kimś, kto jest na tyle szalony by tu gościć?
Tegoż dnia Fabian zwerbował ośmiu mężczyzn, którzy swą zapłatę wyrazili w piwie, wódce i dziwkach...


Powrót

 
Dzialalnosc zawieszona