|
|
|
|
|
"Mroczny anioł"
Skrzydła nocy, ostrze dusz, towarzyszem Twym czerń
Wysłanniku bogów, tak mroczny, sprawiedliwy,
Wyciągasz z istot żywych ten długoletni cierń
Życie, jesteś nieprzekupny - jedyny uczciwy.
Już niedługo wzlecisz znowu, wiem o tym, na niebo
Usłane plejadą migoczących, pięknych gwiazd,
A wy razem z nim zarazo, głodzie, biedo
I wkroczycie na swych tronach do cichych domów, miast.
Nie będzie huku, krzyku i o litość błagania
Tej nocy nie usłyszy się nawet psiego szczekania,
Jedynie cisza i przerażający spokój.
Nawet wiatr umilknie wśród trzcin szalejący
I potok dziki, żywy, szumiący i rwący,
Jedynie cisza i przerażający spokój.
"Ma pani"
Ach Pani na skałach wśród fal ryczących
Wśród psów fal dzikich pianę z pyska toczących,
Twe usta śpiewem drżą, tą tajemną mową
Której nikt nie słyszy oprócz mnie;
Ach Pani w zachodu poświaty stojąca
Oblana czerwoną pożogą jak krwią,
Jesteś taka odległa, piękna, zniewalająca,
Lecz nadal nie widzę Twej twarzy i rąk.
Twe ciało błękitem fal morskich oblane
Wdzięki ukrywa przed bacznym okiem,
Twe bujne piersi drżące na wietrze
I sutki stwardniałe od morskiej, nocnej bryzy.
Włosów ciemnych, kasztanowych ramiona poznają
Tajemnych dotyków, pieszczot, rozkoszy,
Ach Pani na skale wśród fal ryczących
Kiedy mi powiesz: "Na ciebie wciąż czekam".
"Nadejdzie ten dzień"
Jakże bez słów wypowiedzieć pragnienie
Bycia, istnienia, życia przy tobie.
Jakże w milczeniu przekaz odnaleźć
Ten prosty, jedyny, serdeczny, ciepły.
Jak bez dotyku, nie ruszając się wcale
Twarz twą uchwycić w dłonie i muskać delikatnie
jak pokryte rosą radosne róże o świcie.
Jak to możliwe - nie, to niemożliwe,
Ustom pragnienie samo się wyrywa
by wzlecieć ku tobie i szeptać i pieścić
twój słuch niecierpliwy, łasy na pieszczoty mych słów.
Nadejdzie ten dzień,
a wtedy,
dłonie splecione i oczy błyszczące zastąpią nam słowa,
lecz jeszcze nie teraz,
jeszcze nie najdroższa.
"Jesteś..."
Jestem jak gleba spieczona samotności słońcem
Wyczekująca na deszczu przybycie,
Jestem jak grzmot rozrywający niebo
Współgrający razem z błyskiem,
Jestem jak kwiecie z rajskiego ogrodu
Czerpiące z żyzności gleby,
Jestem jak posąg z marmuru wykuty
Szukający swego filaru,
Jestem młodzieńczym zapałem kochanka
Czekającym właśnie na ciebie,
A tyś:
Moim letnim deszczem
Tak ciepłym w chwili zwątpienia,
Moim błyskiem w komnacie samotności
Wyrywającym z ciemności i zapomnienia,
Moją jedyną żyznością
W tym świecie wyjałowienia,
Moim filarem w tym podłym życiu
Gdzie niszczy się wszelkie marzenia,
Jesteś zapałem, mym wiecznym paliwem
Które napędza me serce,
Sprawiasz, że wreszcie w barwy szczęśliwe
Ubierają świat moje ręce.
"O Tobie"
Każdy poranek o bladej poświacie
Będzie specjalny, bo Ty jesteś przy mnie,
Każda noc bezsenna spędzona z zmorami
Odejdzie w niepamięć, bo jesteś wciąż przy mnie.
Każdy dzień martwy, nawet ten ostatni
Radosny będzie, gdy przy moim boku
Ciebie właśnie ujrzę - Tyś mą radością
Wypełniającą kielich wiecznego pragnienia.
Napawasz me usta, gdy pragnę mówić
I myśli wypełniasz jak lotne motyle,
Utwierdzasz mnie w swoim zachwycie najdroższa
Iż każdy dzień jest piękny - Tyś jest mym życiem.
"Wichry na polach"
Wieją wichry na polach tak pełnych lotnych kwiatów
Targając bezlitośnie ich kruche konstrukcje,
Rozrzucając po świecie różnobarwne płatki
Mieniące się w słońcu kolorami marzeń.
Szumią cicho trawy widząc koniec kwiecia
Pragnąc to zmienić, lecz bezsilne - patrzą,
Mogłyby się ruszyć gdyby miały silną wolę
Mogłyby coś zmienić - ja w to wierzę.
I wreszcie pole cichnie, trawy świszczą lekko
Kwiaty pozostałe podnosząc z upadku,
Wiatru już nie ma, nie zniknął, lecz tutaj
Wyrządził już szkody i niszczyć pognał dalej.
"Mondoshawan"
Nie różnić się będzie ten dzień lub noc gwieździsta
Od zwykłych, codziennych, spokojnych na razie,
Nie potrafisz dostrzec tej chwili kiedy twoja dusza
Wyrwie się z ciała, gdy już jej nie będzie.
Uleci w przestworza gdzieś pomiędzy gwiazdy,
Gdzieś poza rozumem, widnokręgiem, wzrokiem,
Oplecie cię pustka odgłosy niezrozumiałe
Lecz nie bój się, nie lękaj, będziesz je rozumiał.
Te świsty i dźwięki z pewnością nie ludzkie
Dudniące ci w uszach wszechobecne zawodzenie,
Te niezlokalizowane wycia i piski tak nagłe,
Lecz i to zamilknie, pogrążysz się w milczeniu.
Potem znowu wzlecisz, coś umysł świdruje,
Ktoś śpiewa nieziemsko - anioł czy kobieta?
Delfiny swą pieśnią ukoją twe uszy
I znowu zapadasz się w ciszę, znów dźwięki,
Jak cichy świst w zbożach jak pieśni lasów, kwiatów,
Ciągle się kołaczą w twym zwichrzonym umyśle.
Nagle to znika, ktoś wyje ci w ucho
Czyjś głos kobiecy przyprawia cię o ciarki,
Czujesz się jak w grobie, lecz to jest o wiele gorsze,
Nagle - milknie nareszcie? Dopiero.
Już wiesz co się stało - umarli wstają z grobów
Ich suche oblicza wpatrują się w ciebie
Lecz nie wiesz czy błagalnie czy też...z głodu.
"Ach nie bój się, wytrwaj. Jesteś zbawionym"
Szepcą mi dźwięki, których nie rozumiem.
Znów cmentarz pod stopami, znów umarłych członki
Wznoszą się ku niebu w swej martwej podzięce.
Odesłani z niczym, nie wysłuchani
Patrzą na siebie pustymi oczodołami,
Szczerzą zęby w bezgranicznej rozpaczy
A policzki suche zwilżają mokre łzy.
Stoją tak pod niebem wrośnięci w ziemię
Targani wiatrami ich ogromnej wiary
Zawiedzeni toczą dokoła głowami,
A ja znowu słyszę te dźwięki niezrozumiałe.
I wtedy coś się dzieje, zmarli ożywają,
Odzyskują ludzkie odruchy, uczucia
Oni chcą jedynie wiedzieć dlaczego
Zostali odrzuceni na tym martwym śmietnisku.
Widziałem też parę kochanków tak martwych
W splotach swoich pozostający wierni,
Oni zrozumieli - zostali przeklęci
Lecz czemu, nie wiedzą,
Po prostu żyli.
"Obrazy wojny"
Pola puste tak i spalona ziemia
Usłana ciałami bezbronnej ludności,
Studnie wypchane martwymi członkami
I Ty najdroższa na kurhanie zapomnienia.
Powoli spływające ludzkie rzeki przetrwałych
Budują w pocie czoła podwaliny życia,
Uczucia znów rodzą się, wychodzą z ukrycia
I dzieci znów bawią się odłamkami z wojny.
Wtem trąby zawyły, dzwon wznosi trwogę
Mężczyźni wybiegają zostawiając miłość w domach,
Znów idą na pola, gdzie czekają kurhany
Gdzie czekają grobowce wiecznego zapomnienia.
"Mrok"
Najgorszy jest mrok
Bo mimo, iż nie widzisz jego oczu
On na ciebie patrzy, obserwuje cię,
Odczuwasz jego obecność cały czas,
Doprowadza cię do szaleństwa.
I dopiero wtedy dostrzegasz
Parę czerwono płonących ślepi,
Oczu mroku.
"Wysłanniczka mroku"
Przez wieków zasłony, przez wieków kotarę
Pędzi na rumaku ogniem obleczonym
Z piekielnych czeluści wypuszczony przez szparę
Co w ziemi zieje strasząc ogromem rozognionym.
Jej sile nie oprze się żadna ludzka siła
Ni Boska potęga, tylko chwila minie
Jak zgasi iskierkę życia co się w tobie tliła
I będzie patrzeć oczodołem pustym jak dusza twa ginie
"Gdy... "
Gdy wstaniesz rano by w świat srogi ruszyć
Słowami swoimi chcąc narody poruszyć,
Ja jestem przy Tobie.
Gdy każdy Twój uśmiech budzi życie w koło
Idąc boso drogą, rozdając go ludziom wesoło,
Ja jestem przy Tobie.
Gdy czyjaś obelga Twe czyste imię zbruka
Gdy jakiś mąż potworny na ciebie wciąż fuka,
Ja jestem przy Tobie.
Gdy bóle Twe i troski już Cię przerastają
I żadne dobre rady nic nie pomagają,
Ja jestem przy Tobie.
Gdy łza Twa szczęścia poczęła wypływać
Ja pragnę być przy Tobie i pomóc Ci wygrywać.
Gdy starość nieugięta p latach nas ugości
Ja szepnę ci do ucha słowa mej miłości:
Ja byłem, jestem, będę przy Tobie,
Chociażby jako proch marniejący na Twym grobie.
Acta est fabula.
"Przybądź aniele..."
Czarnymi skrzydłami przecinasz mroczne czeluści nocy
Niosąc wezwanie ostateczne, odbierasz tchnienie
Konającego uwalniając duszę, kończysz cierpienie
Na tym ludzkim padole. Nikt nie oprze się twej mocy.
Ty stojąc na straży porządku u bram śmierci czarnych,
W dłoniach trzymając oręż swój umysły gaszący
Miecz - czarny jak twe skrzydła, życie ścinający,
Wyrywasz duszę ludzką od spraw przyziemnych, wulgarnych.
Przybądź zatem do mnie. Skróć mój czas czekania,
Wysłuchaj mych próśb, o śmierć błagania,
Przybądź aniele w bladej księżyca poświacie.
Przebij swym orężem czarnym najpierw moje serce,
Bym zapomniał o niej, o miłosnej mej udręce.
Przybądź aniele. Przybądź śmierci posłańcze. Przybądź...
"Chociażby..."
Chociażby jeden jej uśmiech,
Duszę mą porusza.
Chociażby jedno jej słowo,
Serce me rozczula.
Chociażby jedno spojrzenie,
Wola mu ulega.
I choćby łza jej jedna spłynie
Zgaśnie me istnienie.
"Na skrzydłach magii"
Na skrzydłach magii, on wciąż leci w dal,
Trzymając przy piersi złotem tkany szal,
Przez wiatrów fasadę na chmur blanki wpada
Nie patrząc za siebie - jeździec to nielada,
Co wiatrów północnych smoki ujarzmić potrafi,
Do celu z łuku w locie bez problemu trafi.
Wiatr chłodny, arktyczny owiewa mu ciało,
Lecz mimo tylu dobrodziejstw, to czegoś mu mało,
Dotknięcia anioła, oddechu na twarzy,
Tej jednej kobiety co mu się wciąż marzy,
W fal błękitnej szacie wiatrem przeszywanej,
Zielenią lasów w włosach z rzadka przetykanej,
Gumką lub spinką spięte w tył w "kucyka",
Na wietrze szum jej włosów - to muzyka
Dla uszu mych spragnionych czułości i tęsknoty,
Bo prócz upadków w życiu bywają też i wzloty,
Co pchają nas wciąż w przód - odważnym świat należny,
Lecz czy gotowy jestem by być tak niezależny?
Czy zdołam z ust wykrztusić to, co do niej czuję?
Czy chwytając ją jak bukiet róż, kolcami mnie pokłuje?
Szarpiąc i drąc me serce w tysiące drobnych strzępów,
Nie widząc nawet drobnych tak, miłości mej elementów.
Czy może poda mi ,to co ja, powierzyłem jej?
Kwiat piękny, ciepły, prawie bez wad. To kwiat miłości mej.
I w fal rozkosznych uniesień, tak po kres dni zagłębieni,
Płynąc w potoku własnych słów - miłością upojeni.
"Coś czego mnie ciągle brakuje"
Patrzę w dal i w bezchmurna niebo,
Patrzę w serca i w ludzi westchnienia,
Patrzę w ich oczy, ich dusze świdruję
Wzrokiem co przebył lat świetlnych eony.
Widzę w nich radość i szczęście z życia,
Westchnienia, smutki, ból i cierpienie.
Lecz ponad wszystkim miłość króluje,
Coś czego mnie ciągle brakuje.
"Pieśń walczących"
Gotowi jesteśmy, więc chwyćmy za broń,
Niech krwią rozbestwioną pulsuje nam skroń,
Niech huk naszych mieczy przeklnie siłę wroga,
Niech jego krwią splamiona nie postanie tu noga.
Staniemy mężnie, stanie przy piersi w pierś,
Ramię przy ramieniu, oddamy przodkom cześć.
Gdy stal mieczy przetnie, rozerwie serce nam
Staniemy wtedy szczęśliwi, radośni u nieba bram.
"Tchnienie umierającego żołnierza"
Szczęśliwy powraca z krwawych bojów
Placów, zasłanych ciałami poległych braci
Swoich, co nie trudów i znojów
Wojny krwawej, na której każdy traci.
Uśmiech na twarz zmęczoną wypływa,
Gdy stosy poległych bezpiecznie mija,
Gdy całun śmierci go nie okrywa
I nie poderżnięta jest jego szyja.
Już myśli o domu, o żonie i dzieciach,
O polu przed chatą, stodole i pracy,
I chciałby już być tam, osiąść na starych śmieciach
Gdzie zawsze szczęśliwi chodzą wieśniacy.
Już widzi poranną zorzę zza gór wstającą,
Blaskiem swym oczy prostackie mrużąc,
A nisko nad ziemią mgłę lekko drżącą,
Sen spokojny owadów brutalnie burząc.
Stopa za stopą w ziemi grząskiej zdąża
Ku światłu, gdzieś w polu przed nim bijącemu,
Nadzieją i szczęściem - tak się w nich pogrąża,
Iż nie zdąży się sprzeciwić złu czyhającemu.
Każde bicie serca, każdy oddech silny,
Zbliża go do domu do upragnionego celu,
Tak ciepłego i innego niż ten fetor gnilny,
Co unosi się znad ciał tak tutaj wielu.
Jedno tchnienie - świst - jedno bicie serca,
Jedna chwila - błysk - świat cały wiruje
Dzikim tańcem szaleńca
I ból - co pierś tak kłuje.
Ból się potęguje,
Wzrasta i wzmaga,
A żołnierz na ziemię, wśród błota pada.
Lecz zanim umrze, minie jeszcze godzina,
Którą spędzi wspominając dawne marzenia:
Dom i pole i dzieci - rodzina,
Po czym oddał w świat bezduszny ostatnie dwa tchnienia.
"Jesień"
Schwyciła świat cały znany w objęcia
Muskając liście złociste na drzewach
I ostatnią zieleń pieszcząc na krzewach
Gotując je do zimy zawładnięcia.
"Najdroższa..."
Najdroższa ma.
Me słowa nie godne są Twojej osoby
doskonałej w tym świecie ludzkim.
Nie potrafią wysłowić Twej urody,
Twego piękna delikatnego niczym śnieżny płatek,
idealny, piękny, doskonały.
Pani ma, ma muzo, ma jedyna.
Niegodzien byłem Twej miłości wtenczas,
Gdy me myśli, me serce, ku Tobie pędziły.
Lecz Ty ich nie odepchnęłaś. Nie odrzuciłaś
serca mego, przygarniając je czule, troskliwie.
Umiłowałaś je. Prawdziwie. Albowiem tylko ono
prawdziwie dla ciebie biło i bić będzie.
Po wieki.
Najdroższa!
Pióro nie potrafi prowadzone mą ręką
opisać Ciebie w całej Twej doskonałości,
żadna figura, żaden obraz, żaden poemat
nie uwiecznił cudu większego aniżeli Ty,
żaden poeta ze swymi kochanicami,
żaden malarz ze swymi modelkami,
żaden muzyk ze swymi muzami
nie uwiecznił tego czego ja byłem świadkiem,
cudu, ideału, doskonałości - Ciebie!
Najdroższa.
Jakże opisać mam te chwile wspólnie spędzone,
te rozkosze , które razem spijaliśmy
z kielicha miłości i spełnienia.
Jakże mam opisać miłość mą i oddanie Twe?
Jak wiosna.
Niczym pąki rozwijające się ku życiu, światłu,
niczym lekka nić pajęcza unoszona na wietrze
naszych wspólnych oddechów i rozkoszy.
Jesteśmy niczym uskrzydlone ziarna dmuchawca
połączone ze sobą w dzikim tangu namiętności,
połączone na tle niebieskiego nieba,
na tle zieleni mknących pod nami łąk,
na tle naszych uczuć, doznań, spełnienia.
Lub inaczej.
Spienione wody morza, sztormem rozjuszone,
tworzą na czele bałwany śnieżnobiałe,
dzikie, nieokiełznane, potężne.
Mknę, całą swą siłą, gwałtownie,
rzucany sztormem, rozszarpywany przez niego,
otaczany szalem mych pieniących się ramion.
Zbliżam się do Ciebie,
ostojo spokoju i wytrwałości - skało,
twarda, opierająca się mi,
aż w końcu - uległa, pozwalająca mi
na pieszczenie wszystkich Twych grani
Twych jaskiń, Twych ścian.
Wbijam się w szczelinę w ścianie tak gładkiej,
brutalnie, spienionym rykiem siejąc zamęt,
i uśmiech na Twej twarzy.
Czuję jak obłapiasz mnie chłodem skalnym
prosząc, błagając echem mych westchnień szumnych,
bym zagłębił się w resztę niezbadanych kotlin,
wzmagając na sile,
szybciej docierając do celu,
słysząc naokoło nawoływania skalnego uniesienia
by w końcu...rozbić swą siłą skalną płaszczyznę
wtłoczyć się gwałtownie i wrócić wraz z odpływem
zostawiając po sobie jedynie skalne westchnienia
i echo szumu fal pozostające głęboko w pamięci,
Naszej.
"Śmierć"
Już krew zza warg zsiniałych twych strumieniem bucha
I kotarą mroczną pustka oczy ci zakryła,
"Odejdź ze mną" szepce czule ci do ucha
I ustami na twych ustach pocałunek złożyła.
"Pola Arkadii"
Sen winien już nadejść,
powinien nakryć me oczy czarnym całunem
spokoju, bezpieczeństwa.
Rzucany wichrami własnych niepewności
po oceanie uczuć tak pustych, dennych,
ma łódź zatonie niedługo,
zerwał się już maszt, czekam na koniec.
Lecz w głębi duszy liczę na łut szczęścia
na prądy pomyśle co pognają do lądu
wędrowca strudzonego, do lądu
co przejmie w ramiona zatok i lagun błękitnych.
Liczę, że przejmie mnie łono zielone tych lasów radosnych i żywych,
liczę na ukojenie wśród pól spokoju
i motyli myśli bezbłędnych,
liczę na ścieżki proste po zwojach szarych
i białych pomarszczonego globu,
liczę na odnalezienie jaskini skarbów bezdennych,
skarbów - odpowiedzi...
Rzucany wichrami własnych niepewności
zatopiony w odmętach oceanu bólu, cierpienia
nie odczuwalnych dla mnie,
dla mnie spoczywającego na polach Arkadii.
"***"
Wtenczas los już mnie opuścił
I nie wiedziałem, gdzie leży zło,
Podążyłem za ślepym błyskiem
Ciągnącym mnie w odwieczny mrok.
Chyba bogowie już mnie opuścili
Widziałem swój cień, lecz może to ja,
Przy gasnącym świetle świec ułudy
Nie widzę już granicy, a świat...
Sam już nie wiem czemu idę,
Czy serce ustało, że cicho tak jest?
Czy mój umysł wreszcie zasnął?
Mój cień tak się skrócił, a nie ma wszak świec.
"***"
Wichry namiętności nagłe i bolesne
Jedynie zefirkiem delikatnym się zdają
Targającym nasze włosy dziko, bez przerwy
Dla kogoś coś znaczą - dla nas, sam nie wiem.
Dawno to uczucie w mym domu nie gościło
Nie zajmowało głównego miejsca w nim,
Tyle minęło, tyle się zdarzyło
A ja ciągle szukałem i szukam - znalazłem.
Dlaczego mimo wichrów naszych słów niepozornych
Przy których kwiecie polne zwiędłoby ze smutku,
Czuję ciągle iskrę, tą ciepła nadzieję
Że wreszcie przysiądę i będzie mi dobrze.
Już dawno nie czułem, nie , chyba nigdy,
Tej słodkiej namiastki wizji przyszłości,
Przyjemnej, spokojnej, lecz zdążając do niej
Zaczynam stąpać po oblodzonej ziemi.
Dawniej słowa, spojrzenia i rady
Burzyły nadzieję, marzenia, tęsknoty,
Teraz już sam nie wiem co zrobić
Poddać się? Nie. Dość mam przegrywania.
Lód kiedyś ustąpi spod stóp mych zmęczonych
I wichry przestaną burzyć mój spokój,
Muszę wciąż dążyć uparcie, wytrwale
Nie mogę pozwolić na przegranie tego.
Będę walczył.
A słowa nasze zawiłe i kręte
Kryjące namiętności bez żadnej miary,
I myśli tak inne, upadające, słabe
Odnajdą się w sobie w chwili wytchnienia.
Lecz co jeżeli wicher, zefirek tak ciepły
Co jeżeli słowa, zdania zawiłe
Co jeżeli myśli, uczucia, nadzieje
Płynąć będą tylko od jednej osoby?
Dowiedzieć się?
Miną eony.
"Strach"
Ujmij topór mój bracie i wskaż na plac boju
Bym mógł znowu stanąć przed obliczem twoim,
Powstań mój bracie, starodawny, wieczny woju
Bym mógł znowu zgładzić cię orężem moim.
Szum traw wysokich koi moje zmysły
Przygotowując umysł do batalii z tobą,
Do walki odwiecznej toczącej się od początku
Mojego istnienia - walczę sam ze sobą.
Broń sypie iskry, gdy ją skrzyżowałem
Z toporem twojej siły, twojego imienia,
Z twoją potęgą nękającą każdego
Bez wzglądu na wiek, silnego i słabego.
Walka jest okrutna i bezpardonowa
Lecz muszę ją wygrać lub się zatracę
W twoich ramionach słabości potężnej
Słabości niszczącej, gubiącej nadzieję...
Imię twe jedno - strach,
Walczy z tobą każdy...
Autor: Alexij (Królestwo Szarego Smoka)
ahuemi@poczta.onet.pl
|
|
|
|
|
|