Czyżby koniec?
Piszę ten tekst, zainspirowany tematem na forum KSS. Tematem, który zapoczątkował bodajże Czesio, choć nie jestem tego pewien. Temat ten traktuje o tym, czy WFRP chyli się ku upadkowi. Mam na ten temat własne zdanie, które oczywiście wyraziłem na forum, lecz które pozwolę sobie rozwinąć w tym miejscu. A pozwolę sobie, bo chyba warto.
Otóż rozważania nad tym pytaniem nie mogą uniknąć zaczepienia o to, czym żywi się WFRP, co jest potrzebne, żeby w nie grać, i czy droga, którą podąża świat XXI wieku jest sprzyjająca dla tej formy rozrywki, czy też wręcz przeciwnie. Tak więc, co jest potrzebne, do gry w WFRP? Kości? Karty postaci? Kilku przyjaciół? Podręcznik? Bez tego wszystkiego można się obejść (prócz zapewne przyjaciół, bo nie wiem, czy można rozegrać sesję w pojedynkę...), istnieje jednak czynnik, który jest po prostu niezbędny, a o który coraz ciężej. Tym czynnikiem jest wyobraźnia. Tak, to właśnie ona stanowi główny element gry. Bez niej - ani rusz. Można nadrabiać jej braki - powiedzmy - poczuciem humoru, jednak na dłuższą metę nic nie jest w stanie zastąpić naszych własnych mózgów. I tutaj pojawiają się schody. Ponieważ ludzie przestają potrzebować wyobraźni, a co za tym idzie - przestają ją rozwijać. Kiedyś ludzie opowiadali sobie wszystko, dlatego pewnie w kręgach ludzi kultury (nie mówię w tym miejscu o wszystkich ludziach, bo większość z nich była wtedy analfabetami) język ojczysty (wszystko jedno jaki) stał na wysokim poziomie. Ludzie wyższych sfer ćwiczyli się w słowie. Potem pojawił się druk, i ludzie myśli zaczęli przelewać na papier. Była to - poza oczywiście mową - jedyna droga komunikacji, więc język i wyobraźnia pracowały. (Nie zapominajmy, że gracz czy mistrz gry słabo posługujący się językiem polskim, to słaby mistrz gry. Czym lepiej mówimy, tym lepiej opisujemy, a co za tym idzie - gra jest ciekawsza!!). Szkoda, że wtedy nie rozwinęły się żadne formy erpegów, gdyż byłby to zapewne okres niedoścignionych mistrzów tych gier. No i oczywiście teatr. Teatr nie wymagał już tyle wyobraźni, co książki czy opowiadania, lecz jego forma, i język jakim się tam posługiwano uniemożliwia jego potępienie. Jednak dalej mamy już same (erpegowe) katastrofy. Telewizja... to był wynalazek, który miał zabić jeszcze nie narodzoną grę. No i mamy. Doczekaliśmy się. Społeczeństwo kretynów, którzy nie potrafią sklecić jednego, składnego, poprawnego zdania w języku polskim. Społeczeństwo ignorantów, którzy miast wziąć się za książki gapią się na cycki bohaterek "Słonecznego Patrolu". Społeczeństwo prymitywów, dla których najwyższą formą rozrywki jest napierdalanka po meczu.
Takie tłuki zdarzają się wszędzie. Chodzę do klasy matematyczno-fizycznej. Jako umysły ścisłe (do których się nie zaliczam, ale czemu wybrałem ten profil, to moja sprawa) powinniśmy prezentować sobą pewien stopień rozwinięcia kulturowego, gdyż znajomość kultury nie powinna, i nie może być przywilejem jedynie humanistów. I co? Jak pytam się kumpla, czy pójdzie ze mną do teatru i to nie byle jakiego, a Teatru Rozmaitości, który uchodzi za jeden z ambitniejszych w Warszawie, to ten patrzy się na mnie nieprzytomnym wzrokiem i pyta "gdzie??!!". Można się załamać. Ludzie siedzą całe swoje zasrane życie przed zasranym ekranem, i gapią się na migające obrazki.
Oczywiście w dobrym kinie nie ma nic złego. Nie twierdze, że filmy odmóżdżają - jak to ładnie ujmują babcie, czy coś w tym stylu. Chodzi o to, że jak człowiek wychowuje się w świecie zdominowanym przez gotowe informacje, nie wymagające żadnego przetworzenia, to nasza wyobraźnia umiera. To tak, jakbyśmy całe życie przyjmowali jedzenia w postaci prostej - tj. nie wymagającej trawienia, gotowej do "przemienienia" w energię. Wszystko byłoby cacy (załóżmy, że tak, bo w istocie nie można odżywiać się tak przez dłuższy czas), lecz co z naszym układem trawienia i wydalania. Oczywiście układy te uległyby regresowi - zgodnie z myślą Darwina. Jeśli za owe cukry czy białka proste przyjmiemy informacje, a za wspomniane układy wyobraźnie, i sztukę komunikacji, to mamy gotowy obraz tego, co dzieje się z naszą cywilizacją.
Ktoś powie "to wszystko po to, aby żyło nam się lepiej!". Pewnie. I tak jest: żyje nam się lepiej. Czemu? bo jesteśmy powoli acz systematycznie zwalniani z obowiązku myślenia. Z obowiązku posługiwania się wyobraźnią. Patrzymy na migawki w telewizji, na obrazki umieszczone gdzie się da, na symbole, które pomału przenoszą nas z powrotem do czasów australopiteka...
Byłem dzisiaj w jednym z hipermarketów i z kumplem odbijała nam przysłowiowa palma. Akurat w towarzystwie tego kumpla palma odbija nam nad wyraz często i w sposób niezmiernie nieprzenikniony, tak więc zaczepianie sprzedawcy w kasie na temat: co sądzi o nowej Metallice (facet okazał się całkiem rozgarnięty) należało do jednego z nielicznych jej objawów. Potem udaliśmy się do działu dla dzieci, gdzie wśród pluszowych misiów, szczających laleczek i nowego Actionmana z niedźwiedziem znaleźliśmy klocki lego. Po prostu się popłakałem. Marną przyszłość widzę przed naszą najmłodszą częścią społeczeństwa, jeśli sięgną po coś takiego. A sięgną na pewno, bo własnego gustu jeszcze nie mają (a patrząc na stan obecny - pewnie mieć nie będą). Otóż było to "Lego NBA". Mistrzostwo świata. Jest kosz, jest facet (dziwnie ciemny, z plamkami dookoła tego charakterystycznego guza na głowie, które to plamki odzwierciedlać miały pewnie krótko przystrzyżone włosy), i jest wreszcie coś na kształt katapulty, na której ów sportowiec stoi. Po naciśnięciu guziczka zwalnia się blokada, a koleś (z "klockową" piłką w małych rączkach) sam leci do kosza, a że jest to sprytny wynalazek, i myśliciele z lego są wybitnymi matematykami obliczyli to tak, że facio ładuje piłę prosto do kosza. Nie wiem gdzie tu inwencja, która miała być rozwijana dzięki tej zabawce. Mam wrażenie, że klocki lego bardziej ćwiczą inwencję tym biednym męczennikom-architektom, którzy powinni być kanonizowani za wymyślanie coraz to nowych (i coraz głupszych!!) zabawek z klocków. Przecież te dzieciaki nigdy nic same nie będą potrafiły zrobić!! Szczerze im współczuję.
Jak mamy rozwijać naszą wyobraźnię, jeśli (to jakiś absurd!!) wszyscy w tych pojebanych czasach chcą myśleć za nas??!! Jak mamy przyjmować pod swoje skrzydła (mówię jako MG) nowych graczy, skoro oni nie załapią o co chodzi, jeśli im tego ni narysuje, albo - jeszcze lepiej - nie pokażę na monitorze komputera!! I nie mówię w tej chwili, że moja sprawność językowa pozostawia coś do życzenia. Fakt: mistrzem słowa to ja nie jestem, ale porozumiewać się potrafię, i to - wydaje mi się - w sposób całkiem płynny. Gdzie mamy szukać nowych zapaleńców (teraz mówię jako członek Rady Królewskiej KSS), skoro zapaleńców jest coraz mniej??!!
Może i ja jestem dziwny. Może i dramatyzuję. Może jestem pesymistą.
Jasne: przecież jesteśmy miłośnikami erpegów, i zawsze będzie ktoś, kto będzie chciał z nami grać. Może nie zawsze, ale jak się rozejrzymy, to znajdziemy. Ale co potem?
RPG (mówię w ogóle o grach fabularnych, nie tylko o WFRP) chyli się ku upadkowi. Można to dostrzegać, można nie dostrzegać. A nie dostrzegać można, gdyż nie jest to jeszcze zaawansowany proces. Graczy mamy dość, aby grać - pewnie! Nie znajdziemy drużyny, z której można by zrobić cały odział, bo w pobliżu ciężko tylu znaleźć, ale kto lubi grać w takim tłumie? - mamy dość członków KSS, aby działać - mimo, że strasznie na to wszystko sracie, i prac powinno być dużo więcej, i forum bardziej dynamiczne, o co zawsze apelujemy z Keanux'em i Yodri'm, ale nie można mieć wszystkiego - mamy nawet wyobraźnię, która przedarła się przez ogłupiające pole siłowe nowoczesności, aby kształcić słowo, i aby kształcić samą siebie. Mamy wszystko. Więc co z tym upadkiem? Otóż - patrząc na dzisiejszy świat - jasnym jest, że będzie tego coraz mniej. Że (nie powinno się zaczynać od "że", ale nie muszę tego wiedzieć... za mnie myśli telewizor!) opisywanie sytuacji przestanie być zabawne. Sytuacje będą musiały być POKAZYWANE, a najlepiej, żeby były jak najbardziej realne. A przecież my żywimy się tym, że w erpegach nic nie jest realne, ani dostrzegalne. Oczywiście: można graczom pokazać jakiś klimatyczny rysunek lasu, do którego właśnie wchodzą, ale to jedynie pomoc. Poza tym pokazujemy im kawałeczek całości, a nie wszystko ze szczegółami.
Dość mam tej pisaniny. Męczy mnie, a do niczego nowego już nie dojdę. Pozostawiam was więc, mając nadzieję, że zainteresował was ów tekst, a ja oddalam się, aby pogapić się na pokemony. Potem obejrzę sobie... a potem może jeszcze...
Yader
Przejdź dalej