Kapela: Night in Gales
Tytuł płyty: Thunderbeast
Piosenki:
1. Intruder
2. Darkzone Anthem
3. Perihelion
4. Crystalthorns Call
5. Feverfeast
6. The Shadowchamber
7. Thunderbeast
8. I'm the Dungeongod
9. Blackfleshed
10.The Dustcrown
11.Stormchild
12.Heralds of Starfall
13.From Ebony Skies (thunderversion)
Każdy, kto choć trochę interesuje się death metalem wie, że naród niemiecki nie jest obdarzony zbyt wielkim talentem, jeśli chodzi o ten gatunek. Ich death jest nijaki, mdły i na dłuższą metę nieprzyjemny. Są oczywiście wyjątki. Taki na przykład Orth... świetna muza. Drugim takim deathowym wyjątkiem jest niewątpliwie Night in Gales (nie mylić z Night in Gale).
Zespół ten, na początku swojego istnienia był strasznie krytykowany przez prasę za to, że będąc kapelą niemiecką, naśladują styl Szwedów... że są wtórni, że grają bez polotu, i że ich szwedzki death nie ma się nijak do muzyki z półwyspu. A ja twierdzę, że to bzdury!! Kolesie grają na swój sposób, wiem, że nie pomyliłbym ich stylu z żadnym innym. Czemu?? To nie jest death, do jakiego przyzwyczaili nas Dismember, Grave, Unleashed, czy ostatnio objawienie szwedzkiej sceny Bloodbath. Nigh in Gales ośmielili się połączyć death z power metalem. Czy wyszło im to na dobre?? Niewątpliwie tak!
Płyta jest świetna. Wybitnie melodyjna (tylu melodii nie słysdzałem jeszcze na żadnej chyba deathowej płycie), rytmiczna, a zarazem cholernie ciężka. Owszem, są tu kawałki, które zalatują nudą, ale nie można mieć wszystkiego. Więcej jest naprawdę fantastycznych hiciorów, zagranych z ogniem, werwą i polotem. Totalny wykop.
Już pierwszy "Intruder" nie zostawia cienia wątpliwości, z czym mamy do czynienia. Odgłosy walki, dźwięk helikoptera przeradzają się w akustyczne intro, które wprowadza nas w cudowny nastrój... po chwili, zupełnie niepostrzeżenie gitara akustyczna przemienia się w elektryka, i miażdży nas ciężkim riffem, utrzymanym w konwencji intra. Następnie wchodzi druga gitara, wygrywająca wspaniałą melodie. Chwila oddechu, i wchodzi zgiełk wokalu. Trzeba przyznać, że pan GooBes radzi sobie z gardziołkiem całkiem miło. Trochę tak blackowo, trochę growlu, trochę klimatów a la Children of Bodom. Świetne zwolnienia, zmiany rytmu, stopowanie gitar. Płyta to naprawdę bardzo zróżnicowana.
I tak też jest do końca. Prawda, że jeśli się dokładnie nie słucha, to nie sposób się czasem zorientować, kiedy skończył się poprzedni kawałek, ale nie jest to nagminne, i już po pierwszym przesłuchaniu można z powodzeniem wskazać swych ewidentnych faworytów.
Gorąco polecam!!