Kapela: Azarath
Tytuł płyty: Demon Seed
Piosenki:
1. Earthly morgue
2. Doombringer
3. Awaiting eternity of fire
4. Heavens light demise
5. Taedium vitae
6. Destroy yorself
7. Deathlike silence
8. Traitors
9. Mindloss
10. Nightskies burial ground
Najuczciwiej będzie zacząć od tego, że nie lubię blacku. Nie wiem czemu, ale po prostu nie jestem w stanie strawić tego gatunku. Pewnie: zdarzały się świetne blackowe kompozycje, że wspomnę tu jedynie o "Gromie" Behemotha czy "Beauty slept in sodom" Cradli. Ja wiem, że gatunek jest częstokroć bardziej złożony od, powiedzmy, deathu. Wiadomo: chórki, szmery, postękiwania czy akustyczne wstawki (choć i zespoły deathowe niejednokrotnie korzystały z akustycznych wiosełek) urozmaicają tą muzykę, ale mimo wszystko wydaje mi się ona monotonna.
Nieważne. Wstęp i tak za długi. Teraz należy powiedzieć co nieco o samym Azarath. Jest to zespół złożony z muzyków, których każdy miłośnik polskiego deathu i blacku pozna od razu. Jest tu Bruno (Damnation), jest Inferno (z Behemoth), jest Bart (znowu Damnation) i osoba, która przynajmniej dla mnie pozostaje zagadką, i nie jestem w stanie odgadnąć jej przynależności: niejaki "D.".
I muszę przyznać, że przy całej mojej niechęci dla tego gatunku, panowie wycinają bardzo przyjemnie. Fakt: jest monotonnie. Fakt: gdyby nie cyferki na wyświetlaczu wieży, nie rejestrowałbym przejść między kawałkami (co mamy też w niejednym zespole deathowym, więc nie będę się czepiał), ale płyta trzyma poziom. Kompozycje stosunkowo ciekawe, riffy szybkie, śmiercionośne, potężne. Czego chcieć więcej?? Płyta po prostu równa od początku do końca.
Z jednym małym wyjątkiem. Jest na tym albumie ciekawa rzecz. Mówię o piątej kompozycji "Taedium vitae". Rozpoczyna się ona melodią z "Ody do radości" (puszczanej jakby z płyty winylowej, o czym świadczą wszechobecne trzaski), po czym słyszymy odgłosy jakiegoś dziwnego rytuału. Ktoś się drze, ktoś ostrzy jakieś noże... paranoja. Potem wszystko cichnie i bardzo sprawnie przechodzimy do "Destroy yorself" (na okładce jest błąd, wynikający zapewne z nieuwagi, i "yourself" napisane jest bez "u". Może jest to jednak jakieś głębsze przesłanie, którego nie pojmuję, więc pisownię pozostawiam oryginalną.